Ból kostki okazał się poważniejszy niż Joanna myślała. Gdy
dokuśtykała do domu opuchlizna nie pozwoliła jej zdjąć skarpetki. Jasnym stało
się, że musi odwiedzić najbliższy szpital.
- No to teraz mam za to swoje bieganie – pomyślała
wybierając numer firmy taksówkarskiej.
Kilkadziesiąt minut później weszła do domu o kulach.
- I co z tą nogą? – dopytywała starsza pani zamykając drzwi
za wnuczką.
- Na szczęście nic poważnego, babciu. Bandaż, maść i nie
forsować przez kilka dni. Mam też jak najczęściej trzymać nogę w górze, żeby
opuchlizna zeszła – odpowiedziała siadając na fotelu. – Ależ jestem głodna.
- Zaraz przygotuję śniadanie. Co Ty na to by zjeść je w
ogrodzie? Taka ładna pogoda – zaoferowała pani Mayer.
- Babciu, nie chcę Ci robić kłopotu. Zaraz sama sobie coś przygotuję
– powiedziała wstając z trudem z fotela.
- Ledwo dajesz radę stać. Idź spokojnie, a ja wszystko
przyniosę – uśmiechnęła się staruszka.
- Dziękuję babciu – Joanna pochyliła się i pocałowała
kobietę w czoło zanim ta zniknęła za drzwiami prowadzącymi do kuchni.
Ogród był dokładnie taki jakim go zapamiętała. Niezbyt duży,
ale spokojnie mieścił się tam kamienny grill, meble ogrodowe i wciąż pozostawał
całkiem spory placyk, gdzie jako dziecko bawiła się w berka z dziećmi z
sąsiedztwa. Było też stare duże drzewo pod którym siadała by uciec w cień od
palących promieni letniego słońca.
Dziewczyna pokuśtykała ścieżką między rabatkami na ławeczkę
pod parasolem. O tej porze był tu jeszcze cień. Usadowiła się wygodnie
opierając kule o oparcie, a nogę z opuchniętą kostką położyła na pobliskim
krześle i z uśmiechem na twarzy przyglądała się jasnemu labradorowi, który
biegał z kijem w pysku po ogrodzie sąsiadów. Wyglądało na to, że na kogoś
czeka. Gdy pies odbiegł w krzaczki, najprawdopodobniej załatwić swoją potrzebę,drzwi
na które wcześniej spoglądał, otworzyły się.
- Tyson! Nie podlewaj babci kwiatów! – rozległ się krzyk.
Z domu wyszedł młody jasnowłosy chłopak. Dość wysoki i
przystojny o chuderlawej budowie ciała. Był bardzo podobny do nieznajomego z
parku.
- O cholercia – zaklęła w myślach Joanna próbując schować
twarz przed młodym mężczyzną, który stał od niej zaledwie o kilka metrów,
licząc na to, że jej nie zauważy.
Gdy pies wybiegł z krzaków podbiegł do swojego właściciela i
kiedy poczuł nową osobę siedzącą za płotem, z radością zaczął skakać na
ogrodzenie. Chłopak spojrzał w jej kierunku.
- Tyson, nie wolno. Zaraz… ja cię chyba znam. Spotkaliśmy
się rano w parku. Ciężarówka? – przyjrzał się dziewczynie uważnie z delikatnym
uśmiechem.
- Ach, to ty. Nie poznałam cię – udawała zaskoczenie.
- Widzę, że jednak ucierpiałaś na skutek wypadku –
powiedział wyraźnie zaniepokojony. – Coś poważnego?
- Na całe szczęście nie. Kilka dni i powinnam znów móc
biegać.
- Cieszę się. Nie widziałem cię tu wcześniej.
Przeprowadziłaś się? – zauważył.
- Nie. Przyjechałam na kilka dni w odwiedziny do babci –
odpowiedziała przyglądając się psu, który pobiegł za rzuconym mu przez
nieznajomego kijem.
- Ja też przyjechałem w odwiedziny. Chwila. Pani Mayer to
twoja babcia? – na twarzy chłopaka malowało się zaskoczenie.
- Tak dokładnie – potaknęła.
- Więc, ty… ty musisz być Joanna – wykrztusił na jednym
tchu.
- Zgadza się. Skąd znasz moje imię? – zapytała nieco zbita z
tropu dziewczyna.
- Bawiliśmy się w tym ogrodzie jako maluchy, zanim wyjechałaś
do Polski –odpowiedział. W jego głosie dało się wyczuć nutkę smutku i
rozczarowania.
- O, widzę, że już nadrabiacie rozłąkę gołąbeczki –
powiedziała starsza pani przynosząc tacę z kolorowymi kanapkami.
- Babciu! – Joanna spojrzała na staruszkę z wyrzutem, a jej
twarz zalała się rumieńcem.
- No co? Taka ładna z was para była. Zostawię was samych.
Porozmawiajcie sobie – uśmiechnęła się kobieta i ruszyła w stronę domu.
- Przepraszam Cię za nią – Joanna zwróciła twarz ku nieznajomemu,
właśnie sięgał po kij, który leżał u jego stóp.
- Nie ma sprawy pani Mayer zawsze mi to powtarza, kiedy
odwiedzam swoją babcię – uśmiechnął się z lekkim zażenowaniem. – W ogóle to
jestem Gregor, bo chyba nie bardzo pamiętasz.
- Teraz sobie
przypominam. Miałeś takiego czarnego dużego psa. Uwielbiałam się z nim bawić.
Chyba Cezar się nazywał.
- No ładnie. Psa pamiętasz, a mnie nie? – udawał obrażonego.
- Zmieniłeś się. Włosy ci pociemniały, urosłeś. Nie
widzieliśmy się chyba 20 lat.
- Dokładnie 20. Ty się za to prawie nic nie zmieniłaś. Te
same kruczoczarne włosy ulizane w kucyka i łobuzerskie spojrzenie – powiedział
bez ogródek. Uśmiechnęła się.
- Podeszłabym do Ciebie, ale sam widzisz, że mam chwilowo
małe problemy z poruszaniem – powiedziała wskazując na swoją nogę. W tym
momencie Gregor przeskoczył płot i usiadł naprzeciwko niej. Tyson patrzył z
zaciekawieniem i obszczekał całą sytuację.
- Tyson! Spokój! – krzyknął do psa. – Mam nadzieję, że nie
masz nic przeciwko – uśmiechnął się w stronę Joanny.
Dziewczyna poczuła się trochę nieswojo. Miała wrażenie, że
chłopak pamięta ją nieco bardziej niż ona jego. Spoglądała na niego ukradkiem
przez całą rozmowę, ale dopiero teraz wyraźniej zobaczyła jego twarz. Miał
przyciągający szeroki uśmiech i całkiem zgrabnie zarysowaną szczękę. Całkiem
jak:
- Schlierenzauer? Ten Schlierenzauer? – wyrzuciła z siebie
zdumiona.
- Ten? – zaśmiał się udając, że całkiem nie wie o co chodzi,
choć jej twarz wyrażała dokładnie takie
samo zaskoczenie jak to, które maluje się na twarzach jego fanek, gdy spotkają
go na ulicy.
- No ten. Skoczek narciarski. Złoty medalista olimpijski, dwukrotny
zwycięzca Pucharu Świata, dwukrotny zwycięzca Turnieju Czterech Skoczni i bla,
bla, bla. O tego Schlierenzauera mi chodzi.
- Tak, trochę się tego uzbierało. Widzę, że jednak
interesujesz się skokami. Myślałem, że nie. W parku mnie nie rozpoznałaś–
powiedział nie kryjąc braku skromności.
- W parku wzięłam Cię za zboczeńca. Nie miałam czasu się
przyglądać – odpowiedziała przywołując na myśl poranne zdarzenie. – Ale zaraz.
W styczniu zawiesiłeś karierę. Co się stało z „cudownym dzieckiem skoków
narciarskich”? – dodała z przekąsem.
Gregor przyjrzał się Joannie. Zastanawiał się kim teraz była
jego przyjaciółka z dzieciństwa. Zrobiło mu się przykro, że go nie pamiętała,
ale byli wtedy małymi dziećmi i nie mógł mieć jej tego za złe.
- Cóż, zapewne widziałaś, że mój występ w ostatnim sezonie
nie był najlepszy. Za dużo oczekiwałem, za dużo chciałem i straciłem całą chęć
do skakania – z twarzy Schlierenzauera zniknął uśmiech.
- Tak, ten sezon był zdecydowanie poniżej Twoich możliwości.
Nie mówię tego w złośliwości – dodała szybko widząc minę chłopaka. – Po prostu
przykro było patrzeć jak sobie nie radzisz. No, ale teraz trzeba zbierać tyłek
w troki i wrócić do tego co tobie i tysiącom twoich fanów sprawiało radość.
Gregor uśmiechnął się na te słowa.
- Cieszę się, że to mówisz. Od września planuję zacząć
regularne treningi, by przygotować się na kolejny sezon. Jeszcze nie wiem czy
to teraz wrócę, jednak musze być gotowy. Ale może powiedz co u Ciebie się
działo przez ten czas, czym się zajmujesz?
Joanna sięgnęła po kanapkę, bo niemiłosiernie burczało jej w
brzuchu. Cud, że chłopak jeszcze nic nie usłyszał.
- Częstuj się – wskazała na talerz. – Cóż. W zeszłym roku
skończyłam studia, zaczęłam pracę, której zresztą już nie mam, ale dzięki temu
miałam czas, żeby odwiedzić babcię.
- Czemu nie przyjechałaś wcześniej? – zapytał z
zaciekawieniem patrząc jak Joanna pałaszuje kanapkę.
- No cóż, to długa i smutna historia. Szkoda psuć na nią
dnia – powiedziała starając się nie pokazać smutku, który
ją ogarnął na samo wspomnienie ostatnich zdarzeń w jej życiu.
- Rozumiem, każde z nas ma swój bagaż. A do kiedy zostajesz?
Mam nadzieję, że będę miał jeszcze okazję cię gdzieś zabrać- zmienił temat.
- W planach miałam dwa tygodnie, ale w zasadzie nic mnie w
Polsce już nie trzyma, więc zobaczymy co los tym razem dla mnie przygotował –spojrzała
na niego łobuzerskim spojrzeniem, które tak dobrze pamiętał z dzieciństwa.
Joanna z pewnością miała jakiś plan.
***
Jeśli przeczytałaś/eś zostaw po sobie ślad w komentarzach. Będzie mi bardzo miło.
Ciekawie, ciekawie co ten los dla Joanny przygotował :D Spodobało mi się, więc zostanę! Mogłabyś mnie informować o nowych rozdziałach?
OdpowiedzUsuńSuper :D Czekam na więcej...
OdpowiedzUsuń